Tomasz Garstka – czym jest podejście oparte na dowodach?

TOMASZ GARSTKA

psycholog, absolwent UW, członek Klubu Sceptyków Polskich. Od 1999 opublikował w różnych poradnikach ponad dwieście artykułów adresowanych do kadry oświatowej lub rodziców dzieci i młodzieży. W latach 2010-2016 roku pracował z pacjentami, porzuciwszy uprzednie inspiracje psychoanalityczne na rzecz opartych na dowodach (evidence-based practice). Obecnie zajmuje się prowadzeniem warsztatów i szkoleń dla nauczycieli, wychowawców, pedagogów i psychologów szkolnych oraz rodziców uczniów, podczas których opiera się na wynikach badań naukowych lub prezentuje standardy badania efektywności prezentowanych metod. Jest autorem książki „Psychopedagogiczne mity. Jak zachować naukowy sceptycyzm w edukacji i wychowaniu” (Wolters Kluwer, 2016). Współautor wraz z prof. dr hab. Barbarą Bokus artykułu, pt. „Toward a Shared Metaphoric Meaning in Children’s Discourse: The Role of Argumentation” («Polish Psychological Bulletin», 2009, vol. 40 (4)).

W SWOJEJ KSIĄŻCE STARASZ SIĘ PROMOWAĆ PODEJŚCIE OPARTE NA DOWODACH? CO TO OZNACZA?

Podejście oparte na dowodach to poleganie na wynikach badań przeprowadzonych rzetelnie pod względem metodologicznym. Dobre praktyki są cenne jako inspiracje i jako źródło hipotez do testowania w badaniach. Jednak, jak stwierdził choćby w jednym z wykładów prof. Scott Lilienfeld, kluczowe są wyniki badań. Dlaczego? Chociażby dlatego, że doświadczenia indywidualne specjalistów pozostają pod wpływem poznawczych złudzeń, którym podlegamy właściwie wszyscy. Dodam, że badanie efektywności powinno spełniać kilka ważnych warunków. Przydział do grupy badanej i kontrolnej powinien być losowy. Lepiej jest, jeśli grupa kontrolna poddawana jest behawioralnemu placebo, czyli udawanemu oddziaływaniu bez znaczenia, ale czasem po prostu nie jest poddawana żadnemu oddziaływaniu. Powinna obowiązywać zasada podwójnego zaślepienia.

Co to oznacza? Po pierwsze, osoby badane z obu grup nie powinny wiedzieć, w której grupie – eksperymentalnej czy kontrolnej – los im dał miejsce. Po drugie, osoby dokonujące pomiarów efektów i interpretacji wyników nie powinny wiedzieć, czy mają do czynienia z danymi pochodzącymi od osób z grupy badanej czy kontrolnej. Temu służy kodowanie danych. Bywa, na przykład w pracy z uczniami ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi, że trudno utworzyć grupy kontrolne. Czasem podawane jest to jako argument, że nie można przeprowadzić wiarygodnych badań efektywności. Można! O tym jak to zrobić piszemy z Andrzejem w drugim tomie „Psychopedagogicznych mitów”

CZY MOŻEMY MÓWIĆ O TYM PODEJŚCIU W PEDAGOGICE?

Model medycyny opartej na dowodach (evidence-based medicine, EBM) stał się standardem dopiero w latach 80-tych XX w. A po raz pierwszy w publikacji naukowej został użyty w 1990 roku. Chociaż za jej protoplastę uważa się wiedeńskiego lekarza Ignaza Semmelweisa, który żył w XIX wieku. Zaobserwował on i opisał matematycznie zależność między śmiertelnością kobiet na wydziale położniczym w wyniku gorączki połogowej a pracą w prosektorium lekarzy, którzy się nimi zajmowali. Stwierdził, że zakażenia poporodowe muszą być powodowane przez coś co przenoszoną lekarz e z prosektorium. To były czasy, gdy nie znano jeszcze bakterii i wirusów.

Jednak pójście za intuicją, by lekarze po wyjściu z prosektorium, a przed udaniem się na oddział, dezynfekowali ręce, pozwoliło zmniejszyć śmiertelność w połogu z 12 do 2%. Okazało się, że efektywność pewnej procedury (w jakim stopniu to działa?) można wykazać, nawet nie znając jeszcze mechanizmów jej działania (jak to działa?). Jednak później w medycynie długo jeszcze w wielu kwestiach polegano głównie na sprawozdaniach klinicznych, a nie badaniach spełniających wymienione warunki metodologiczne. Standardy badawcze jeszcze później dotarły do psychologii stosowanej.

Gdy kończyłem studia wciąż panowała moda na terapie bazującą na psychologii humanistycznej lub psychoanalizie, które za całkiem wystarczające uznawały studia przypadków. Widzisz, że jestem niepełnosprawny i jeżdżę na wózku inwalidzkim. Mogę Ci więc powiedzieć, że w rehabilitacji, która powinna bazować na dowodach, jest mnóstwo szkół, podejść czy nurtów, które wcale nie opierają się na naukowych faktach. Ale wróćmy do pedagogiki. Ja z postulatem „pedagogiki opartej na dowodach” spotkałem się dopiero w 2009 roku w materiałach jednej z konferencji edukacyjnych, która odbyła się w Berlinie. Jeden z prelegemntów, Eamoon Noonan, stwierdził, że dla podwyższenia jakości edukacji konieczne jest, by szkolenia profesjonalne kadry nauczycielskiej bazowały na wiedzy naukowej oraz żeby częściej prowadzone i z większą metodologiczną starannością prowadzić badania. Takie, które będą miały związek z praktyką szkolną.

W Polsce prezentuje takie podejście np. dr hab. pedagogiki, prof. UW Małgorzata Żytko. Noonan zwrócił też uwagę, że badania powinny być systematycznie rejestrowane. Po co? By można je było zbierać do przeglądów systematycznych i metaanaliz. I jeszcze jedno! Prof. Richard Nisbett stwierdza, że gdy mamy tak wiele zmiennych jak w badaniach edukacyjnych czy pedagogicznych, to jednostką badaną jest klasa a nie uczeń czy uczennica. To ma niwelować wpływ czynników, których nie jesteśmy w stanie skontrolować w badaniach.

Pedagogika, edukacja czy nauczanie oparte na dowodach są możliwe. Wymagają po prostu wiele wysiłku. Ale służą podwyższeniu efektywności tych procesów. Chce zwrócić uwagę, że moda na innowacje w szkole przyniesie pożytek, jeśli powiązana będzie z badaniem efektywności nowatorskich pomysłów. Kreatywność ma służyć skutecznym rozwiązaniom, a nie estetyce.

CZYM JEST MYŚLENIE KRYTYCZNE I CO NAM DAJE?

Myślenie krytyczne jest – obok myślenia kreatywnego – tym co możemy nazwać „myśleniem dobrej jakości”. Szeroko można zdefiniować myślenie krytyczne jako formułowanie sądów i ocenianie zdobywanej i posiadanej wiedzy z odwoływaniem się do jasnych, uzasadnionych kryteriów. A to wszystko z dbałością o prawdziwość przesłanek w logicznym wnioskowaniu i z gotowością do korygowania słabości własnego rozumowania, stosowanych procedur. A więc z gotowością do zmiany sądów, gdy okażą się fałszywe.

Gdy pytasz o korzyści to w pierwszej kolejności przychodzą mi na myśl te praktyczne: ochrona przed manipulacją i pseudonauką, trenowanie otwartości umysłu, czyli takiego, który nie odrzuca, a sprawdza wiarygodność, ale też nie przyjmuje na wiarę. No i wreszcie to, co ktoś nazwał „pokorą intelektualną”, rozumianą tu jako uznanie trudów naukowego poznania, wysiłku w poszukiwaniach rzetelnych źródeł i konieczności sprawdzania. Innych zadowala przyjmowanie na wiarę albo promowanie koncepcji i praktyk, które nie mają oparcia w dowodach. Osoba myśląca krytycznie nie ma tak łatwo. Lecz jest bardziej uczciwa wobec siebie i innych.

JAK SIĘ MA MYŚLENIE KRYTYCZNE DO MYŚLENIA NAUKOWEGO?

Nauka to najpełniejsze wyjaśnienie rzeczywistości. Nie odmawiam tu miejsca filozofii, ale takiej w wydaniu Daniela Dennetta, a nie postmodernistycznych przedstawicieli bełkotliwego dekonstrukcjonizmu, którego przedstawicielom tekst pomylił się z rzeczywistością. Myślenie naukowe domaga się nie tylko poprawnego wnioskowania, ale też dowodów rozumianych jako wyniki badań empirycznych, prowadzonych zgodnie z rygorami metodologii badawczej.

Jako psychologowie, wiemy też, że myślenie naukowe poprzez dyskusje krytyczne stara się prowadzić do wychwytywania błędów i słabości w badaniach oraz zapobiegać wpływowi zniekształceń czy złudzeń poznawczych na opis badanej rzeczywistości.

SYSTEM SZKOLONY TO ZARÓWNO DZIECI, KADRA JAK I RODZICE. JAKIE DZIAŁANIA MOGĄ POMÓC IM MYŚLEĆ KRYTYCZNIE?

To będzie najkrótsza z możliwych odpowiedzi: uczenie dzieciaków krytycznego myślenia, edukacja rodziców na temat roli takiego myślenia oraz obalanie popularnych mitów na temat rozwoju, uczenia się i wychowywania dzieci. I wreszcie: doskonalenie nauczycieli w tym zakresie. Myślę, że bardzo interesujące mogą być projekty łączące te trzy grupy

CZYM JEST MIT?

Tak szerzej, czyli bardziej z perspektywy antropologii kulturowej, można powiedzieć, że to zbiór przekonań, z których wiele nie znajduje potwierdzenia w rzeczywistości lub odwołuje się do niesprawdzalnych wyobrażeń, a które mający swoje źródła w tradycyjnej narracji i w jakiś sposób organizują myślenie o rzeczywistości. Ja na co dzień używam tego terminu do określenia po prostu fałszywych, bezpodstawnych przekonań przyjmowanych za prawdziwe. Niestety organizują one patrzenie na rzeczywistość. W przypadku psychologii czy pedagogiki dotyczą koncepcji i praktyk, które nie znalazły oparcia w dowodach lub zostały zdyskredytowane.

SKĄD SIĘ BIORĄ MITY?

Jak wszystkie mity – niesie je kultura, wierzenia innych, że tak jest faktycznie i tak jest dobrze, czyli społeczny dowód słuszności. kultura, społeczny dowód słuszności i wpływ osób uznawanych za autorytety. A do tego dochodzi nasz, czyli ludzki, umysł, który płata nam figle. Doświadczamy, że coś działa, ponieważ tak zwodzi nas umysł.

Jeśli ktoś przyjmuje preparat homeopatyczny i zamiast całego tygodnia choruje tylko 7 dni [śmiech] to uwierzy, że to zadziałało. A wiadomo z wyników badań, że homeopatia nie jest skuteczniejsza niż placebo. Nasz umysł automatycznie selekcjonuje informacje, zgodnie z tym co wierzymy, o czym jesteśmy przekonani – lepiej to zapamiętujemy, na dłużej zapada nam w pamięć i szybciej się przypomina. To co przeczy naszym wierzeniom pomijamy, a jak nie da się tego nie zauważyć – zawsze możemy to zdewaluować, uznać za nieistotne.

JAKIE SĄ ŹRÓDŁA UPOWSZECHNIENIA SIĘ MITÓW PSYCHOPEDAGOGICZNYCH?

Niestety wiele pseudonaukowych bzdur wygłaszają osoby z tytułami naukowymi. W „Psychopedagogicznych mitach 2” opiszemy jak pracownik uczelni promuje swoją autorską metodę edukacyjno-terapeutyczną. W czym problem? Nie znaleźliśmy z Andrzejem ani jednego badania efektywności tej metody przeprowadzonej zgodnie z zasadami, o których uczą się na zajęciach studenci pierwszego roku.

Kolejna kwestia to brak krytyki wobec takich osób. Są kolegami z pracy albo ze środowiska. Na korytarzach uczelni mówią sobie „dzień dobry” z zasłużonymi naukowcami. Jeszcze gorzej, gdy z żadną krytyką środowisk akademickich oraz zrzeszeń psychologów czy pedagogów nie spotykają się złe praktyki, czyli takie które formułują bezpodstawnie obietnice.

Zastanawiałem się dlaczego tak się dzieje. Oprócz głupich zwyczajów problemem może być strach przed konsekwencjami prawnymi. Jeśli oskarżysz kogoś, że prowadzi złą robotę, która nie ma poparcia w naukowych faktach, to w kulturze naukowej ta osoba jest zobowiązana ci przedstawić dowody efektywności swoich metod pracy. Ale w kulturze prawnej – to ty musisz dowieść, że szkodzi – to raz, i że robi to intencjonalnie – to dwa, czyli, że jest oszustem. Inaczej przegrywasz proces. No i wreszcie wielu psychologów i pedagogów jest „humanistami” w złym tego słowa znaczeniu. To znaczy lekceważą dowody, filozofują domorośle, a własne doświadczenia traktują jak objawienia religijne.

NAJBARDZIEJ SZKODLIWY MIT WEDŁUG CIEBIE TO?

Trudno mi się zdecydować. W obszarze tych psychopedagogicznych, o których pisałem w pierwszym tomie zakazanej psychologii i piszemy z Andrzejem w drugim tomie, to chyba oferty terapii, które mają pomagać dzieciom ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi, na przykład z diagnozą z zaburzeniami ze spektrum autyzmu. Tak jest choćby z terapią integracji sensorycznej. Wykazano w rzetelnych badaniach oraz przeglądach systematycznych minimalną lub żadną efektywność Integracji Sensorycznej w pracy z dziećmi z tego rodzaju zaburzeniami, a rodzicom daje się złudne nadzieje. Podczas gdy istnieją metody o potwierdzonej efektywności – na przykład Stosowana Analiza Zachowania, zwana inaczej Analizą Behawioralną Stosowaną.

ROZMAWIAŁ

Dominik Kantorowicz

Magister psychologii wspierania rozwoju i kształcenia. Członek Klubu Sceptyków Polskich. Zawodowo związany z projektowaniem szkoleń. Wśród kręgów jego zainteresowań znajduje się przede wszystkim psychologia poznawcza.

2018-11-29T10:24:20+01:00

Zostaw komentarz

Wykorzystujemy pliki cookies w celu prawidłowego działania strony oraz korzystania z narzędzi analitycznych. Szczegóły znajdziesz w polityce prywatności. Czy zgadzasz się na wykorzystywanie plików cookies? Ok